Podróże pałeczkami: kuchnia wietnamska

Pomijając wszystkie ciekawe zabytki, muzea i galerie, które ma do zaoferowania Sajgon, warto odwiedzić to miasto już dla samego tylko jedzenia. Nawet najprostszy posiłek jedzony w pierwszej lepszej ulicznej knajpie, siedząc na charakterystycznych plastikowych mini-taboretach, wprowadzi Wasze kubki smakowe w stan autentycznej euforii. Uznawana za jedną z najzdrowszych na świecie, kuchnia wietnamska słynie z prostoty i świeżości składników, ilości zieleniny podawanej do właściwie każdego dania, francuskich wpływów, którym zawdzięczamy chociażby słynne bagietki bánh mì, ale także inspiracji kuchnią chińską czy innymi kuchniami południowo-azjatyckimi.

Knajpa w Sajgonie

Kulinarną eksplorację Wietnamu należy bezwzględnie rozpocząć od phở, które jest tym dla wietnamskiej kuchni czym są pierogi dla polskiej. Knajpki serwujące ten rodzaj bulionu mięsnego z makaronem ryżowym znaleźć można na każdym kroku. Niestety trudno o wersję roślinną tego dania jeśli nastawiamy się na intensywne zwiedzanie i nie chcemy zmarnować połowy dnia na poszukiwania wegetariańskich restauracji. Jednak wystarczającą rekompensatą dla wszystkich roślinożerców powinna być wielka micha świeżych ziół, sałat i kiełków, którą zazwyczaj otrzymamy wraz z naszą porcją zupy. Cena za talerz: ok. 20.000 – 35.000 vnd w zależności od miejsca.

Pho

Jeśli jesteście w Sajgonie na krótko, to koniecznie musicie wybrać się na zupę do legendarnej Lunch Lady. Znajdziecie ją w Dystrykcie 1 niedaleko od rzeki Sajgon. Nie sposób przeoczyć tego miejsca – już z daleka dostrzeżecie drogowskaz.

Pani Nguyễn Thị Thành, znana po prostu jako Lunch Lady, zyskała sławę po tym jak Anthony Bourdain, jeden z najbardziej wpływowych i znanych medialnie szefów kuchni na świecie, pochwalił zupy serwowane przez nią na ulicznym straganie. W menu jest tylko jedna zupa, ale za to codziennie inna, podawana oczywiście z dodatkowym talerzem zieleniny, świeżym chili i wietnamskimi limonkami, które uwielbiam. My z mężem zawitaliśmy tu na lunch w poniedziałek, kiedy spróbować można bún thái – tajskiej zupy z nudlami.

Bun thai u Lunch Lady
Bún Thái, czyli wietnamsko-tajski fusion. Najbardziej smakowały mi lekko blanszowane warzywa, które co chwila pełnymi garściami dorzucałam do ostrego bulionu pełnego aromatów.

Zupa była po prostu wspaniała, świeżość składników niekwestionowana, równowaga różnych smaków i przypraw mistrzowska. Nie sądzę, żeby nawet najlepszy szef kuchni w jakiejkolwiek wietnamskiej restauracji na świecie był w stanie wznieść się na wyżyny sztuki kulinarnej, które osiągnęły te proste kobiety pichcące niewyszukane jedzenie na ulicznych straganach często od dziesięcioleci – specjalizując się do perfekcji w przygotowaniu jednego dania. Za dwie zupy i książeczkę kucharską Lunch Lady zapłaciliśmy 150.000 vnd. Po 15 pani Thành zwija swoje stoisko, więc szukajcie jej w porze obiadowej.

Lunch Lady

Zupy słynnej Lunch Lady przyciągają wielu turystów i miejscowych, ale również innych straganiarzy nastawionych na biznes. Do nowo przybyłych często podchodzą okoliczni sprzedawcy i bez pytania o zgodę stawiają im przed nosem talerzyk ze swoimi produktami, za które oczywiście trzeba potem osobno zapłacić. Ja odstawiłam takie smażone przystawki na sąsiedni stolik.

Lunch Lady
Pani Thành w akcji.

Kolejną gwiazdą sajgońskiej sceny kulinarnej jest tzw. Papaya Lady, która od niemal 30 lat serwuje tę samą, zawsze niezrównaną, sałatkę z zielonej papai. Znajdziecie ją przy parku Lê Văn Tám. Te sałatki stały się tak popularne, że czasami zdarza jej się przerobić dziennie ponad 100 kg papai. My trafiliśmy w okolice parku dość wcześnie kiedy ruch był stosunkowo mały, ale ponoć wieczorem park jest pełen ludzi siedzących w każdym możliwym miejscu, nawet na krawężnikach, i zajadających sałatkę z papai.

Papaya Lady
Zielona papaja jest w rzeczywistości biała. Popatrzcie ile jej jest!

Mimo że porcja kosztuje niewiele (20.000 vnd), dzięki temu małemu biznesowi Papaya Lady była w stanie wysłać swojego syna na studia do Stanów Zjednoczonych. To kolejna niesamowita historia o tym jak marzenia spełniają się dzięki wytrwałości. Często słyszy się o osobach, które zyskują sławę tylko dlatego, że mają znanych rodziców albo bardzo dużo pieniędzy, więc tym bardziej imponuje przykład kogoś, kto osiągnął to samo swoją ciężką pracą i tym, że jest po prostu w czymś bardzo dobry.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Sałatkę można kupić „na miejscu” w blaszanym talerzu lub „na wynos” w woreczku. Zawiera poszatkowaną papaję, świeże zioła, w tym wspaniałą wietnamską kolendrę, jakiś rodzaj mięsa (chyba suszonego), orzeszki ziemne i smażone chrupkie czipsy czy coś podobnego. Całość zalewa się ciemnym sosem pełnym umami i ewentualnie doprawia dodatkowo ostrym sosem chili.

Sałatka jest raczej przekąską niż daniem, więc jeśli po jej zjedzeniu macie ochotę na słodkie co nieco, skręćcie w ulicę Điện Biên Phủ. Znajdziecie tam iście rajski przysmak: smażone banany w cieście. Taki banan pod wpływem obróbki cieplnej nabiera niezwykłej słodyczy i aksamitnej konsystencji. Poza tym wreszcie coś wegańskiego i to za jedyne 10.000 vnd!

Smażony banan

Jeśli naprawdę chcecie sobie dogodzić, to w pobliżu jest jeszcze jedno miejsce, którego nie można pominąć. Pod numerem 43 przy ulicy Phạm Ngọc Thạch znajdziecie zaciszną i bardzo przyjemną kawiarnię. Poznacie ją po wystawionym przed bramę wózku z owocami i plakacie przedstawiającym koktajle owocowe. Właścicielka podaje znakomitą kawę, choć prawdę mówiąc złej jeszcze nie zdarzyło mi się pić w Wietnamie. Koktajli nie próbowaliśmy, ale z pewnością są równie dobre.

Kawiarnia w Sajgonie
Zachwyciła mnie ta kawiarnia: nie jest to fancy cafe, do której idziemy wcześniej umówieni na spotkanie i ładnie ubrani, ale i nie przydrożny lokal, w którym kawę pije się przy wtórze silników motocykli i wdychając kłęby spalin. Jest przytulna i niezwykle kameralna (goście mają do dyspozycji jedynie 3 stoliki).

Warto tu zajrzeć dla niezwykłej atmosfery: możemy ukryć się w tym zielonym, przyjemnie ocienionym zaciszu i sącząc kawę przyglądać się ruchowi na ulicy przez uchyloną bramę. Uwielbiam kawiarnie w tym stylu: nie jest to fancy cafe, do której idziemy umówieni na spotkanie i ładnie ubrani, ale i nie byle jaki przydrożny lokal, w którym kawę pije się przy wtórze silników motocykli i wdychając kłęby spalin. Jest przytulna i niezwykle intymna (goście mają do dyspozycji jedynie 3 stoliki).

A skoro już jesteśmy przy temacie kawy, to dwa słowa o niej. Kawę pija się w Wietnamie mocną i wyjątkowo słodką, czarną lub ze skondensowanym mlekiem. Zawsze na zimno. Nawet jeśli nie słodzicie kawy, tej spróbujcie koniecznie, bo zazwyczaj smakuje również osobom o takich preferencjach. Ja kawy nie lubię w żadnej postaci, a w Wietnamie wypijałam ją chyba litrami. Do kawy, jak i każdego innego napoju, dostaniecie wszędzie szklankę orzeźwiającej cienkiej herbatki ziołowej, niezwykle przyjemnej w smaku. Cena za kawę to ok. 10-20.000 vnd.

Wietnamska kawa

Ostatnim daniem w naszym wietnamskim menu jest bánh khọt. Miejsce, w którym go spróbujemy położone jest dość daleko od centrum, więc oznaczam je specjalnie na mapie. Za to z dzięki peryferyjnej lokalizacji pewnie nie natkniecie się w tym lokalu na turystów.

Bánh khọt to niewielkie ryżowe naleśniczki z obgotowanymi krewetkami, posypane szczypiorkiem i pudrem krewetkowym. Serwowane są z nieodłączną misą wszelakich zieloności, wśród których widać dwa-trzy rodzaje sałat i co najmniej z pięć rodzajów ziół. Niesamowite jest to, że taka ilość świeżych i mocno aromatycznych ziół nie zdominowała nam smaku samych naleśników. Do tego wszystkiego dochodzi miska poszatkowanej zielonej papai i ostre sosy.

Banh khot

Podpatrywałam ukradkiem ludzi przy sąsiednich stolikach w celu poznania instrukcji obsługi tego egzotycznego dla mnie dania, więc mogę teraz zaprezentować Wam jak jedzą bánh khọt Wietnamczycy. Najpierw należy wybrać sobie z misy smakowity liść sałaty, a następnie umiejscowić w jego centrum jeden z naleśników. Kiedy już się z tym uporamy, możemy przystąpić do faszerowania świeżą papają i wybranymi ziołami. Ja dokładałam tego tyle, ile tylko się zmieściło.

Banh khot

Ostatnim krokiem przed pochłonięciem naszego zielonego zawiniątka jest zanurzenie go w ostrym sosie. Taka kolacja jest dobrą zabawą, zwłaszcza jeśli brakuje nam wprawy w zawijaniu naszych ruloników. 🙂

Banh khot

A tak wygląda proces smażenia.

Smażenie banh khot

Cena za porcję to 52.000 vnd. Wszystkie ceny, które podałam mają służyć jako orientacja dla osób wybierających się do Wietnamu. Tak naprawdę trudno powiedzieć czy w niektórych miejscach trochę nie przepłaciliśmy, jak to się często w podróży zdarza. Wydaje mi się, że najlepiej doliczyć do budżetu na wyjazd niewielką kwotę na taki „podatek turystyczny”. Nie warto wykłócać się wszędzie o każdego donga i w ten sposób psuć sobie skutecznie humoru na resztę podróży, zwłaszcza że jedzenie jest w Wietnamie niezwykle tanie, z „podatkiem” czy bez.

6 myśli w temacie “Podróże pałeczkami: kuchnia wietnamska

Add yours

  1. Zdecydowanie nie polecam czytac tego artukulu przed jedzeniem (co ja niestety zrobilam) 😀 Pho to jedna z lepszych zup jakie jadlam. Az ciezko sobie wyobrazic, zeby w ciagu dnia przerobic 100kg papai! Ta salatka musi byc naprawde wyjatkowa! Bardzo podoba mi sie tez historia, ktora kryje sie za ta salatka. Banh khot wyglada natomiast tak smakowicie, ze jestem bliska kupna biletu do Wietnamu 😀

    Polubione przez 1 osoba

    1. Oj, ja też nie miałabym nic przeciwko dokładce, i zarówno pysznego wietnamskiego jedzenia, jak i zwiedzania tego pięknego kraju. 🙂

      Polubienie

  2. Anuś fantastycznie jest smakować i przechadzać się z Tobą po tych wszystkich zakątkach…szkoda, że tylko wirtualnie…no nic pozostaje póki co zaufać wyobraźni. Pięknie i bardzo dokładnie to wszystko opisujesz i dzięki Ci za to:)

    Polubienie

    1. Postaram się przywieźć trochę przypraw, dodatków i przepisów jak już przyjadę do Polski, a wtedy możemy umówić się na wspólne pichcenie. 🙂

      Polubienie

Dodaj komentarz

Website Powered by WordPress.com.

Up ↑