Dla kimchi zniosę wiele, nawet koreańskie mrozy. Ostatnio wybraliśmy się z mężem po raz pierwszy do Korei. Taki krótki weekendowy wypad. Wysiedliśmy z samolotu w Daegu wcześnie rano, opuściliśmy terminal i zostaliśmy znokautowani przez mróz, który nadciągnął tu znad Syberii. Obezwładniona pierwszym uderzeniem zimna powiedziałam wtedy: „OK, to zobaczyliśmy już Koreę. Wracamy do Tajwanu?” Jednak ostatecznie miłość do koreańskiej kiszonej kapuchy przeważyła, zacisnęłam zęby i ruszyliśmy upolować w tym surowym klimacie jakieś jadło oraz gniazdko do podładowania telefonu.
Daegu nie jest zbytnio turystycznym miastem, ale dzięki temu pierwsze spotkanie z nowym krajem wypadło chyba dość autentycznie. Zaczęliśmy od parku Gukchae Bosang. Poczułam się tu tak jak muszą czuć się turyści z krajów tropikalnych, którzy trafią do kraju o bardziej umiarkowanym klimacie. Biegałam podekscytowana wśród drzew robiąc zdjęcia bez opamiętania, jakbym nigdy nie widziała jesiennie ubarwionych liści w lubelskim skansenie albo setkach innych miejsc w całej Polsce.
Dalsze zwiedzanie Daegu odbywało się wg jedynego schematu jaki mógł się sprawdzić w tych warunkach: godzinny spacer, przerwa na grzanie w knajpie, spacer, grzanie i tak dalej aż do nocy. Oto co udało się zobaczyć.


Bolesławiecka ceramika jest ponoć bardzo ceniona w Korei, o czym zapewniła nas właścicielka sklepu, na który przypadkiem trafiliśmy. W czasie rozmowy moderowanej przez google translator, przy kawie na którą zostaliśmy uprzejmie zaproszeni, dowiedzieliśmy się, że w całej Korei takich sklepów jest około dziesięciu (!).

Gdyby na tym skończył się pierwszy dzień w Daegu, uznałabym że było przyjemnie, ale bez rewelacji. Jednak wieczór pozostawił tak silne wrażenie, że czekam na kolejny koreański weekend z niecierpliwością. Zarezerwowaliśmy pokój w pensjonacie Original Guamseowon Hanok mieszczącym się w liczącym około dwustu lat tradycyjnym koreańskim domu, naturalnie ze spaniem na podłodze. Kiedy dowiedzieliśmy się jakie temperatury panują w Korei o tej porze roku, pożałowałam pochopnej decyzji i zaczęłam się zastanawiać jak ja w ogóle przetrwam noc w drewnianym baraku. Okazało się jednak, że za sprawą podłogowego ogrzewania nasz malutki domeczek zamienił się w przyjemną, cieplutką (wg mojego męża nawet zbyt) norkę, w której mogłabym przezimować zagrzebana w pościeli niczym jeż w liściach, popijając herbatę, czytając i nie wyściubiając nosa do samej wiosny.






Wieczorem odwiedziliśmy jeszcze targ nocny Seomun położony w pobliżu naszego domku. Nie wiem czy wszystkie targi nocne w Korei tak wyglądają, ale jeśli tak, to można powiedzieć, że są mniej chaotyczne i zatłoczone od tajwańskich, a przez to też mniej żywiołowe, co jednak nie oznacza, że podobają mi się mniej. Poza tym wiedząc, że koreańska kuchnia jest dość mięsna, nie nastawiałam się specjalnie, że znajdę dużo wegetariańskich przekąsek i tym milej byłam zaskoczona, kiedy okazało się, że i roślinożerca głodny stąd nie wyjdzie. To niestety jedyne zdjęcie z targu i zupełnie nie daje wyobrażenia o wszystkich pysznościach, którymi się tam raczyliśmy. Baterie w telefonach nie wytrzymały po całym dniu korzystania z map i aparatu, a nie mając adaptera pasującego do tajwańskich ładowarek nie mogliśmy podpiąć się do gniazdek podczas podgrzewania w knajpach.
Zostawię Was już tutaj na targu, ale nie odchodźcie za daleko, bo następnym razem odbiorę Was z tego samego miejsca – zaczniemy od śniadania po koreańsku, czyli jednej z najlepszych zup jakie jadłam w życiu. 🙂
Kuchnia koreanska jest jedna z najlepszych w Azji moim zdaniem. Mialam to szczescie, ze bedac tam prawie kazdy posilek jadlam ze znajomymi Koreanczykami. Dzieki temu moglam sprobowac najlepsze dania, ktore obcokrajowcy czesto pomijaja (bo o nich nie wiedza!)
PolubieniePolubienie
Ja z chęcią popróbowałabym więcej, a zwłaszcza że bardzo mi odpowiada dodatek ostrej papryki gochugaru. Mam nadzieję, że jeszcze będzie okazja. 😉
PolubieniePolubienie
Fajnie jest poznawać kraje -narody poprzez ich kuchnię ale będąc roślinożercą nie zaznasz wszystkich smaków,Zdjęcia są wspaniałą dokumentacją odbytych wojaży,
PolubieniePolubienie
Staram się na ile mogę poznać nowe smaki, a na szczęście w wielu krajach istnieją podobne w smaku zamienniki mięsnych dań. Cieszę się, że zdjęcia się podobają. 🙂
PolubieniePolubienie
Marzy nam się podróż do Azji! Najbardziej wałśnie chyba obawiam się ich kuchni, że nie będe miała co jeść ;p bo nie lubię owoców morza, ryb i sushi 😉
PolubieniePolubienie
Nie ma się czego bać. To prawda, że w niektórych krajach trzeba pokombinować, ale jakaś opcja zawsze się znajdzie. Ja jestem weganką i jeszcze nie zdarzyło mi się w podróży głodować, a w niektórych krajach (np. Tajwan) jest znacznie łatwiej o bezmięsne jedzenie niż w Polsce. 😉🍜
PolubieniePolubienie