Dziś znowu się wymrozimy. Ja mam chyba jednak jakąś masochistyczną słabość do krajów o chłodnym klimacie, na przekór mojej potrzebie ciągłego podgrzewania się. Marzę o podróży przez Syberię, uwielbiam kraje bałtyckie, podoba mi się w krajach skandynawskich, a teraz jeszcze ta Korea. Zauważyliśmy z mężem, że Daegu ma zupełnie inne światło niż to, do którego zdążyliśmy przywyknąć w Tajwanie – chłodne, przejrzyste i surowe, a jednocześnie pełne słonecznych refleksów, po prostu urzekające. Skoro już musimy marznąć, to niech przynajmniej będzie pięknie wokół, prawda? 🙂
Jeśli coś w ogóle jest w stanie pomóc człowiekowi ciepłolubnemu przetrwać w takich warunkach, to chyba tylko porządna micha parującej, aromatycznej zupy. Nie wiem jak się nazywa ten delikatny bulion z glonami widoczny na zdjęciu poniżej, ale smakował wyśmienicie i w dodatku skutecznie rozgrzewał. Trudno wyobrazić sobie bardziej odpowiednie śniadanie na koreańskie mrozy.


Po śniadaniu warto zapuścić żurawia do innych straganów i pooglądać sobie, co ci Koreańczycy jeszcze mają ciekawego do zjedzenia. Wiele z produktów znam z Tajwanu, choć pojawiały się i takie, które widziałam pierwszy raz w życiu.


Moim odkryciem wyjazdu były te oto słodkie, gorące placuszko-racuszki, bardzo przypominające smakiem niektóre polskie czy ukraińskie wyroby, może za wyjątkiem samego nadzienia ze słodkiej fasoli. Chyba mam nosa do dobrego street foodu, bo często zdarza mi się trafić przypadkiem podczas spaceru po nowym mieście na tak pyszną przegryzkę, że po powrocie do domu miesiącami ją wspominam. Tak było np. z bananami smażonymi w cieście w Sajgonie, o których pisałam tu.

W tym miejscu pod adresem No. 61-1 Inkyo-dong w Daegu stała pierwsza siedziba firmy Samsung zbudowana w 1934 r. Dziewięć lat później Samsung wyprowadził się do Seulu. Nazwa firmy widoczna na zdjęciu w zapisie po mandaryńsku oznacza trzy gwiazdy. Na pierwszym piętrze budynku znajdowały się m.in. pomieszczenia z maszyną do produkcji makaronu, młyn oraz pokój z tradycyjnie ogrzewaną podłogą (ondol). Nudle rozwieszano do wyschnięcia na drugim, trzecim i czwartym piętrze, a magazyn do przechowywania zapasów mąki i gotowego makaronu stał nieopodal. Jak widać sporo się w Samsungu zmieniło od tych czasów. 😉
Mając początkowo do dyspozycji zaledwie czterdziestu pracowników i jeden telefon, Samsung Trading Company zdołała rozkręcić prężnie działający eksport owoców, warzyw i suszonych produktów morskich do Mandżurii i Pekinu. Powiodły się również plany maksymalizacji produkcji makaronu znanego Koreańczykom pod nazwą „Byeolpyo Guksu”, a po angielsku Star Noodles. Zapotrzebowanie na ten produkt było tak duże, że zastępy rowerowych dostawców i wozów zaprzęgniętych w woły, którymi również rozwożono makaron, często wyczerpywały całe zapasy.

Następnie zajrzeliśmy do bardzo ciekawej galerii sztuki, w której wyeksponowane były dzieła młodych koreańskich twórców. Wizytę prawie przypłaciliśmy obiadem, bo po opuszczeniu galerii trudno już było cokolwiek upolować. Widać Koreańczycy, jak i Tajwańczycy, też jadają przed 14.


Na zakończenie naszego spaceru rzućmy okiem na miasto z lotu ptaka. Żeby móc podziwiać taki widok wjedziemy gondolą na górę w parku Apsan. Mam nadzieję, że wybierzemy się znowu razem do Korei w przyszłym roku. Do zobaczenia zostało jeszcze tak dużo, a nawet niepozorne Daegu opuszczam z uczuciem niedosytu. Przeczekajmy tylko tę syberiadę w nieco cieplejszym klimacie. 😉
Skomentuj