Poczęstuję Was dzisiaj wybuchowym koktajlem. Powrzucałam do niego wszystko co było pod ręką: kilka barwnych targów, wieżowce co to chmury drapią, odrobinę zieleniny w postaci parków miejskich, świątynie oraz, skoro nadal jesteśmy w Hongkongu, doprawiłam całość szczyptą kinematografii. Wyobraźcie sobie teraz najbardziej gwarne, tłoczne i jednocześnie tętniące życiem miejsce jakie znacie, a następnie cały ten galimatias pomnóżcie przez 100. Jeśli prawidłowo przeprowadziliście kalkulację, to jako wynik powinniście otrzymać coś na kształt hongkongskiego Kowloonu.

W Kowloonie jest kilka bardzo znanych i ciekawych targów tematycznych. Paniom z pewnością przypadnie do gustu targ specjalizujący się w handlu wyrobami jubilerskimi i figurkami z jadeitu, który zgodnie z ludowymi wierzeniami ma zapewniać długowieczność i chronić przed chorobami. Można tu nabyć wszelkiego rodzaju wisiorki, bransoletki i inne błyskotki, autentyczne bądź podrobione, w czym niestety trudno się zorientować.
Amatorzy akwarystyki będą czuli się jak ryba w wodzie penetrując stoiska na targu z żyjątkami akwariowymi. Złote rybki w tradycyjnej kulturze chińskiej mają przynosić bogactwo i pewnie dlatego ustawiają się za nimi takie kolejki. Jeśli jednak zdobycie fortuny nie jest naszym celem, bardziej godne uwagi wydadzą się zapewne egzotyczne gatunki tych skrzelastych kręgowców.

A oto miejsce, w które nie odważyłam się zapuścić ze względu na moją dziwaczną ptasią fobię. Nie było innej rady jak wyprawić męża z aparatem po materiał fotograficzny, a samej odpocząć w cieniu drzew. Na tym targu można poobserwować jak sprzedawcy używając pałeczek dokarmiają ptaszęta, a starsi mieszkańcy przychodzą tu z własnymi pierzastymi podopiecznymi, którzy rozśpiewują się entuzjastycznie słysząc swoich krewniaków.
Na brak wizualnych doznań nie można również narzekać na targu kwiatowym. Znajdziecie tu wszystko od rozpowszechnionych i w naszym klimacie gatunków po dziesiątki rodzajów egzotycznych orchidei. Ponoć ten targ wygląda szczególnie malowniczo w okolicach Chińskiego Nowego Roku, kiedy mieszkańcy rozglądają się za narcyzami, kwiatami śliwy i drzewkami pomarańczowymi do dekoracji mieszkań.
Na koniec zajrzymy jeszcze na chwilkę na zwykły targ dzienny. Znajdziemy tu całe bogactwo produktów rolnych, w tym kasztany, warzywa (na drugim zdjęciu moje ulubione fioletowe bakłażany), kolczastego duriana-śmierdziucha, suszone rozgwiazdy i mięso wyglądające niczym scena straszliwej zbrodni.
Kowloon jest jak konsumencki wszechświat – nie ma końca i zdaje się nieustannie rozszerzać. Jestem pewna, że nie istnieje ani jeden artykuł, którego nie dałoby się wygrzebać z jego czeluści. Słowa out of stock brzmiałyby w Kowloonie niedorzecznie. My nie mamy jednak siły na przepychanie się w tłumie ludzi, ani czasu na przetrząsanie tysięcy kramów, pawilonów, targowisk, budek i straganów. Do zobaczenia zostało jeszcze sporo.
Zanim jednak ruszymy dalej możemy odetchnąć chwilę od zgiełku ulicy w niezwykle malowniczym Kowloon Park. To istna oaza zieleni pośród betonowej dżungli. Zachwyca mnie, że w Hongkongu mającym aż taki problem z zapewnieniem niezbędnych do funkcjonowania metrów kwadratowych dla ciągle rosnącej populacji, zadbano i o to, aby w przestrzeni miejskiej znalazło się sporo urzekających parków.

W krajach, w których żyje wielu etnicznych Chińczyków ludowa religia jest częścią życia codziennego. W wielu budynkach, firmach, sklepach ustawiane są malutkie ołtarzyki wyglądające tak, jakby zbudowano je z tego, co akurat było pod ręką. Podobnie rzecz ma się ze świątyniami – oprócz tych dużych i znanych, istnieje wiele małych świątynek, które wcisnęły się jakimś cudem w parę metrów wolnej przestrzeni między wysokimi budynkami. Nawet w Taichungu na rogu naszej ulicy mamy taką świątynkę „domowej roboty”, natomiast w Kowloonie urzekła mnie ta, którą widzicie na zdjęciach poniżej.
Popołudnie spędzimy w towarzystwie X Muzy. Jeśli lubicie kino, to wiecie zapewne, że Hongkong jest jednym z najważniejszych na świecie miast dla przemysłu filmowego. Żeby poczuć atmosferę filmowego Hongkongu możecie odwiedzić miejsca związane ze znanymi filmami, wybrać się na seans do kina w starym stylu albo odwiedzić Aleję Gwiazd w Kowloonie, w której wielu znamienitych twórców zostawiło swój odcisk dłoni, a tym najbardziej znanym postawiono nawet pomnik.

Idąc dalej wzdłuż linii brzegowej docieramy powoli do słynnego hotelu z brytyjskich czasów – The Peninsula. W hallu, który jest jednym z najelegantszych miejsc spotkań w mieście, serwowana jest tradycyjna afternoon tea w brytyjskim stylu.

Innym rozpoznawalnym budynkiem w tej części dzielnicy Tsim Sha Tsui jest smukła wieża zegarowa. To jedyne co pozostało po brytyjskim trans-kontynentalnym dworcu kolejowym, na którym wysiadali znużeni długą podróżą pasażerowie z Europy, kierując się następnie zawsze pod ten sam adres – do wytwornej Peninsuli.

W tych okolicach zawsze dzieje się coś ciekawego. W czasie naszego pobytu zwracała uwagę interesująca instalacja artystyczna składająca się z pocztówek z napisem Sztuka jest wszędzie, na których każdy mógł podzielić się swoją refleksją, marzeniami czy innego rodzaju przesłaniem.
Dzień chyli się ku końcowi, ale to nie oznacza, że zlitujemy się nad naszymi steranymi zwiedzaniem kończynami dolnymi. W końcu jesteśmy w jednym z najciekawszych miast świata. Będąc już na nabrzeżu wypada rzucić okiem (i obiektywem) na wieżowce centrum finansowego mieszczącego się na przeciwległym brzegu na wyspie Hongkong.
Warto zaczekać w tym miejscu aż się ściemni, a drapacze chmur po drugiej stronie zostaną podświetlone. To jeden z tych widoków, które zostają w pamięci na długo. Dodatkowo o godz. 20 rozpoczyna się tu trwający kwadrans pokaz świateł, laserów i fajerwerków na wieżowcach.
Na sam koniec musimy wreszcie rzucić coś na ząb. Żołądek już od dłuższego czasu emituje donośne i pełne rozżalenia burczenie się, które jeśli się uważnie wsłuchać brzmi jak słowa are you kidding me?! Pojednawczo udajemy się więc na najlepsze noodle udon jakie w życiu jadłam – wegetariańskie, smażone w sosie z kapuchą, marchwią i wegetariańskim mięsem. Na deser spałaszujemy ulubiony deser Czwartego Dnia, czyli mango sago – kantoński specjał na bazie mleka kokosowego z kuleczkami sago i słodziutkim mango. Alternatywnie można zajrzeć na jeden z najbardziej znanych w mieście targów nocnych – Temple Street Night Market.

Może i ja kiedyś tam zawitam, od kilku lat łazi mi to po głowie.
PolubieniePolubienie
Warto! To chyba jedno z najciekawszych miast na świecie. 🙂
PolubieniePolubienie
nie j estem w stanie nadążyć za Tobą
PolubieniePolubione przez 1 osoba
😁
PolubieniePolubienie