Wioska rybacka Tai O i klasztor Po Lin na największej hongkongskiej wyspie Lantau to świetny pomysł na jednodniowy wypad, w czasie którego odpoczniecie od zgiełku ulic wielkiej metropolii. To też ostatnie oblicze byłej brytyjskiej kolonii, które chciałam Wam pokazać.
Klasztor słynie z największego na świecie posągu siedzącego Buddy, znanego po prostu jako the Big Buddha. Posąg ma 34 m wysokości i waży około 250 ton i należy pokonać 268 stopni, aby się do niego dostać. Ponoć przy dobrej widoczności monument można zobaczyć nawet z Makau leżącego po drugiej stronie zatoki. Prawa dłoń Buddy jest uniesiona wyrażając wyzwolenie z cierpienia, a lewa otwarta ku górze spoczywa na kolanie na znak hojności.
Przede wszystkim jednak warto wspiąć się stromymi schodami dla widoku, który roztacza się ze szczytu. Panorama obejmuje Lantau Peak – najwyższy szczyt na wyspie oraz kilka innych wzniesień.
Buddę otaczają nadprzyrodzone byty, które składają mu w ofierze kwiaty, kadzidło, lampę, smarowidło, owoce i muzykę. Przedstawione w ten sposób dewy symbolizują sześć doskonałości: hojność, moralność, cierpliwość, zapał, medytację, mądrość, które są niezbędne do osiągnięcia oświecenia.

Jako że jesteśmy w buddyjskim klasztorze, zwierzęta, a przede wszystkim krowy, cieszą się tu specjalnymi względami (i jak widać zainteresowaniem turystów), więc lepiej nie wchodzić im w drogę.
Zbliża się pora obiadu i jeśli nie chcecie plądrować porzuconych wózków razem z najbardziej znanym przedstawicielem przeżuwaczy, możecie udać się do mieszczącej się tu stołówki i spróbować jak smakuje buddyjskie jedzenie.
Stołówka serwuje rzecz jasna tylko dania wegetariańskie, ale znak nie do tego się odnosi. Na teren klasztoru nie można wnosić absolutnie żadnego mięsa ani go konsumować i nawet własna mięsna kanapka przyniesiona z zewnątrz jest tu niemile widziana. Wreszcie jako wegetarianka poczułam się gdzieś uprzywilejowana. 😉



Szkoda, że nie starczyło nam czasu na spacer po malowniczej okolicy płaskowyżu Ngong Ping albo krótki trekking Ścieżką Mądrości. Zdecydowaliśmy się jechać do wioski rybackiej Tai O i chcieliśmy zdążyć się tam dostać przed zachodem słońca, więc jak to często w podróży bywa, musieliśmy dokonać niełatwego wyboru.
Do klasztoru przylegają tereny, które wyglądają trochę jak miasteczko Prypeć po katastrofie czarnobylskiej. Z jakiego powodu i kiedy tereny te zostały porzucone – trudno powiedzieć. Opuszczone, zamknięte na głucho budynki, sklep, krzesła i stoliki stojące tu i ówdzie wśród bujnej roślinności robią niesamowite wrażenie. Jest coś fascynującego w takich wyludnionych, zapuszczonych zakątkach i zawsze silnie działały na moją wyobraźnię.
To na razie ostatni post z Hongkongu. Moim celem było pokazanie Wam jak różnorodny jest to region, mimo że zazwyczaj słysząc nazwę Hongkong, automatycznie wyobrażamy sobie szklane drapacze chmur i ulice pełne spieszących biznesmenów w eleganckich garniturach. To trochę krzywdzące dla miasta, bo Hongkong wraz z Kowloonem, ponad dwustu wyspami oraz Nowymi Terytoriami ma do zaoferowania znacznie więcej.
Skomentuj