Jeśli wyobrażając sobie Filipiny macie przed oczami idylliczne pacyficzne plaże z wysokimi palmami i porozwieszanymi między nimi hamakami, kryształowo czystą wodę oraz biały, nagrzany w słońcu piasek, to prawdopodobnie nie myślicie o Manili. Wielu turystów nie zawraca sobie w ogóle głowy filipińską stolicą, zamiast tego kierują się od razu tam, gdzie rzeczywistość będzie odzwierciedlała ich sielankowe wyobrażenia. Nie byłabym jednak sobą, gdybym nie spróbowała odnaleźć choć kilku ciekawych miejsc w tej nieciekawej z pozoru dżungli z betonu.
Zaczniemy od Intramuros, czyli starego miasta otoczonego – jak sama nazwa wskazuje – murem, będącego pozostałością po czasach hiszpańskiej kolonizacji. Właściwie to, co można zwiedzać dziś jest jedynie rekonstrukcją, ponieważ niemal całe Intramuros zostało zrównane z ziemią podczas bitwy o Manilę w 1945 r. Ponoć Manila jest drugim po Warszawie miastem, które najbardziej ucierpiało w czasie drugiej wojny światowej, a ze wszystkich budynków prześlicznej starówki cudem ocalał jedynie barokowy kościół św. Augustyna, który później został wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO wraz z trzema innymi perełkami filipińskiego baroku.

W czasach kolonialnych miasto Manila było tożsame z Intramuros, które funkcjonowało jako ważny ośrodek religijny, edukacyjny i gospodarczy. To tu znajdowała się siedziba organów władzy, a styl życia jego mieszkańców stał się punktem odniesienia dla całego kraju. Miasto o tak strategicznym znaczeniu musiało zostać odpowiednio zabezpieczone przed ewentualną inwazją z zewnątrz, więc hiszpański rząd kolonialny zaordynował budowę murów obronnych pod koniec XVI w.
Bez wątpienia najcenniejszym zabytkiem Intramuros jest ocalały w niepojęty sposób, zapierający dech w piersiach kościół z klasztorem św. Augustyna – pierwszy zbudowany przez kolonistów na wyspie Luzon i najstarszy kościół w Filipinach. Świątynia, którą możemy podziwiać dziś jest trzecią powstałą na tym miejscu – pierwsze dwie budowle wzniesione z bambusa i nipy, a następnie z drewna nie miały szans przetrwać częstych pożarów nękających miasto.



Znaczniej mniej szczęścia miała neoromańska katedra, której losy dobitnie uzmysławiają, jak tragiczna była historia tego miasta. Odbudowywano ją z ruin aż osiem razy po spustoszeniach spowodowanych na przestrzeni wieków przez pożary, trzęsienia ziemi i działania wojenne.







Przemierzając Intramuros dochodzimy powoli do fortu Santiago, który miał być gwarantem bezpieczeństwa miasta. To tu przetrzymywano jednego z czołowych filipińskich bohaterów narodowych, José Rizala, zanim został skazany na śmierć i rozstrzelany w 1896 r. Warto poświęcić przynajmniej godzinę na spacer po murach, bastionach i celach fortu oraz odwiedziny w niewielkim muzeum poświęconym Rizalowi.



Na koniec smutna refleksja. Nie pamiętam, w jakim zakątku Intramuros zrobiłam to zdjęcie, ale jest ono dla mnie metaforą całego miasta. Dziecięce bose stópki odciśnięte w betonie zwracają uwagę na dwa oblicza Manili, od których nie sposób uciec – wszechobecny obmierzły beton nadający wszystkim ulicom ten sam posępny wygląd i równie wszechobecna bieda. Trudno jest pogodzić się zwłaszcza z widokiem dzieci śpiących wprost na ulicy, niekiedy biegających nago i wyciągających ręce do przechodniów z prośbą o parę peso. Nawet w samym Intramuros, które jest przecież wizytówką miasta i największą atrakcją turystyczną, istnieją zaułki, w których Manila przypomina o swoich największych bolączkach.
Bardzo smutny ostatni paragraf. Dla mnie Indie byly najbardziej bolesnym doswiadczeniem jesli chodzi o wszechobecna biede, ktora rozdziera serce na kawalki
PolubieniePolubienie
Tak, to niestety to doświadczenie z podróży, które jest najbardziej przytłaczające. 😦
PolubieniePolubienie
Aniu!dzięki Twoim tekstom mam inne wyobrażenie o Filipinach.Pisz kochana robisz to doskonale
;
PolubieniePolubienie
Dziękuję bardzo za słowa zachęty! Postaram się to robić. 🙂
PolubieniePolubienie