Manilskiej włóczęgi ciąg dalszy

Ostatnim razem pokazałam Wam największą atrakcję turystyczną Manili, czyli Intramuros, ale na tym nie koniec. Na zwiedzanie miasta bez wchodzenia do muzeów warto poświęcić dwa dni. Dziś zaczniemy od Binondo, czyli manilskiego Chinatown – ponoć najstarszego na świecie, bo sięgającego korzeniami końca XVI w. Uwielbiam odwiedzać Chinatown w różnych krajach i miastach, a potem porównywać je ze sobą. Te małe chińskie enklawy są niezwykle fascynującym mikrokosmosem – funkcjonują jako rzeczywistość odrębna kulturowo od tej przeważającej w danym regionie, a także językowo. Nietrudno jest trafić w Chinatown na osoby chińsko-języczne, a zewsząd otaczają nas szyldy zapisane w tym języku i nawet menu w knajpach nierzadko są dwujęzyczne. Towary i tkaniny porozkładane w małych sklepikach kuszą kolorami, a uliczne stragany aromatami typowymi dla kuchni z państwa środka. Zanurzyć się w tej ciekawej kulturze można tu równie niepostrzeżenie jak zginąć w oparach kadzidła w typowo chińskich świątyniach, których w Chinatown też nie brakuje.

Binondo
Łuk przyjaźni filipińsko-chińskiej

Oczekiwania względem Binondo miałam wygórowane – może dlatego właśnie opuściłam je z takim uczuciem zawodu. Pierwsze co mnie rozczarowało to niewyobrażalne wprost zanieczyszczenie powietrza. Zazwyczaj żaden smog mi niestraszny – od lubelskiego po tajpejski. Nie to żeby podobało mi się zasyfianie sobie aparatu oddechowego, ale jakoś przywykłam. Natomiast tak fatalnym powietrzem jak w Binondo dawno nie oddychałam, a ostatnim razem w podobny sposób zakrywałam sobie nos i usta rękawem lata temu w Wientianie. W porównaniu, Lublin wydaje się być niemal uzdrowiskiem. Zidentyfikowałam nawet winowajcę tego stanu rzeczy. Są nim takie oto pojazdy, zwane jeepney’ami, które są ważnym elementem w skomplikowanej siatce transportu miejskiego w Metro Manila.

Jeepney w Manili

Wypuszczają one kłęby sadzo-podobnego gęstego dymu i jeśli stanie się tuż za ruszającym właśnie jeepney’em, to można zaczadzieć. W brudnej robocie pomagają im wszędobylskie motocykle i może ja się się na motoryzacji nie znam, ale z jakiegoś powodu wydaje mi się, że smrodzą one o wiele bardziej niż w Tajwanie. Czyżby używały innych silników? Niemożność normalnego oddychania sprawiła, że postanowiłam ograniczyć zwiedzanie dzielnicy do absolutnego minimum. Pokręciłam się jedynie trochę ulicami, które i tak nie wydały mi się jakoś szczególnie ciekawe jak na Chinatown.

Binondo

Zajrzałam do świątyni zwanej potocznie kościołem Binondo, która służy do dziś chińskim konwertytom na katolicyzm. Historia ta sama jak w przypadku katedry, o której pisałam tydzień temu: pierwotna budowla nie przetrwała bombardowania Brytyjczyków w poł. XVIII w., kolejna struktura z granitu ucierpiała w znacznym stopniu w czasie II wojny światowej – pozostała z niej jedynie fasada oraz ośmioboczna dzwonnica, nawet kościelne archiwum spłonęło doszczętnie. Dzieła zniszczenia dopełniły katastrofy naturalne, jak trzęsienia ziemi często nękające ten aktywny sejsmicznie region, a dach z nipy pożarły termity. Przed wojną kościół Binondo uchodził za najpiękniejszy w kraju.

Kościół Binondo

Kolejny przykład baroku filipińskiego – kościół Santa Cruz położony w dzielnicy pod tą samą nazwą graniczącej z Binondo – standardowo, jak większość kościołów w mieście, poddawany był rekonstrukcji wielokrotnie.

SAMSUNG CAMERA PICTURES

Fontanna przy Sta Cruz
Spotkanie dwóch światów

Gdybym jednak tu zakończyła zwiedzanie, pewnie wyjechałabym z Manili mocno niezadowolona. Na szczęście jest w mieście tak czarowne miejsce jak Paco Park, który został przekształcony w park miejski dopiero w latach 60 ubiegłego stulecia wg projektu znanego architekta krajobrazu i filipińskiego artystę narodowego, Ildefonso P. Santos, Jr. Przedtem znajdował się w tym miejscu cmentarz, na którym chowani byli hiszpańscy wpływowi arystokraci mieszkający w Manili. Dziś park cieszy się popularnością zwłaszcza wśród nowożeńców, którzy chętnie wybierają ten urokliwy ogród jako scenerię do swoich ślubnych fotografii, a w każdy piątek o zachodzie słońca odbywają się tu koncerty muzyki klasycznej oraz tradycyjnej filipińskiej.

Paco PArk
Brama prowadząca do parku
Paco Park
W tle kaplica św. Pankracego

Park Paco charakteryzuje unikalny okrągły kształt zamknięty w murze obejmującym pierścieniem całość ogrodu. W ścianach muru wydrążono nisze, które służyły jako miejsca pochówku, a wraz z rosnącą liczbą ludności zbudowano drugą zewnętrzną ścianę.

SAMSUNG CAMERA PICTURES

Biały krzyż po lewej stronie wskazuje miejsce pochówku José Rizala – filipińskiego bohatera narodowego. Jako że Rizal został uznany za zdrajcę i stracony przez kolonistów, pochowano go w bezimiennej mogile, którą z narażeniem własnego życia oznaczyła odwróconymi inicjałami bohatera jego siostra Narcisa.

Paco Park

Po wizycie w parku pozostało szykować się w drogę powrotną do Tajwanu. Starczyło jescze czasu na krótki spacer po dzielnicy Malate, w której mieszkałam, w poszukiwaniu ostatniego kościoła z ciekawą fasadą będącą połączeniem meksykańskiego baroku z wpływami architektury islamskiej. Historia tej świątyni nie jest wyjątkowa na tle innych obiektów sakralnych znajdujących się w mieście, napisana została przez trzęsienia ziemi, tajfun i wojnę.

SAMSUNG CAMERA PICTURES

Bulawar Roxas
Bulwar Roxas nad samą Zatoką Manilską w pobliżu kościoła Malate.

A jak najlepiej pożegnać się z nowo poznanym miastem w kraju, w którym się nigdy wcześniej nie było? Tylko tak:

Kuchnia filipińska
Typowe potrawy kuchni filipińskiej. Byłam przyjemnie zaskoczona ilością dań w stylu wege.
Filipińska kuchnia
Moje kubki smakowe oszalały na punkcie filipińskich łakoci.

2 myśli w temacie “Manilskiej włóczęgi ciąg dalszy

Add yours

  1. Czesto piszesz o Chinatown. Przydaloby sie wreszcie wybrac do prawdziwej China’y 😜 Powiem szczerze, ze ze zdjec Manila nie robi najlepszego wrazenia. Bardzo chcialabym sie wybrac na Filipiny, ale wolalabym chyba ominac Manile

    Polubienie

Dodaj komentarz

Website Powered by WordPress.com.

Up ↑